Kornel Makuszyński. 1884 – 1953. Jeden z najpopularniejszych polskich pisarzy tworzących dla dzieci. Autor wielu znanych powieści, często ekranizowanych: „Szatan z siódmej klasy”, „Panna z mokrą głową”, „Awantura o Basię”, „Szaleństwa panny Ewy”, „Przyjaciel wesołego diabła”, „O dwóch takich, co ukradli

Ewa Farna spodziewa się drugiego dziecka. Piosenkarka i jej mąż Martin Chobot są już rodzicami dwuletniego Artura i już wkrótce chłopiec zostanie dumnym starszym bratem. W oczekiwaniu na narodziny maleństwa, gwiazda estrady podzieliła się w sieci zabawnym zdjęciem, które wykonała za kulisami sesji zdjęciowej. Wokalistka miała na sobie zestaw w kolorze pomarańczowym. Jak poinformowała w podpisie pod fotką, zamiast topu włożyła... ciążowy strój kąpielowy oraz "rozpięte gacie". - Kiedy masz być elegancka, ale pod marynarką masz ciążowy strój kąpielowy i rozpięte gacie🤟🏼 - podpisała zdjęcie Ewa Farna. Fani byli zachwyceni i w komentarzach komplementowali poczucie humoru Ewy Farnej. - Kocham Cię za Twoja autentyczność ❤️❤️❤️ - Poczucie humoru top of the top ❤️😂 - Uwielbiam Twój dystans 👏❤️ - I tak wyglądałaś zjawiskowo 🔥❤️😍 - pisali obserwatorzy. Zobaczcie sami nowe zdjęcie Ewy Farnej! Aktor „Na Wspólnej” będzie miał trzecie dziecko! Zdradził nam co dzieje się w jego sypialni! Sonda Lubisz muzykę Ewy Farnej? Dziewczyny w stroju t0pless XIV - Joe Monster. Babeczki. Słońce je kocha, a faceci się za nimi oglądają. Dziewczyny w stroju t0pless XIV. Rumburak · 28 kwietnia 2023 05:12 143 030 1268 92.
Drodzy bojownicy! Ostatnio dużą popularnością cieszą się artykuły ukazujące kulisy poszczególnych zawodów. Pozwólcie, że dorzucę swoją cegiełkę. Inżynier w dziale obsługi klienta, czyli co może pójść nie tak, kiedy naprawiasz ludziom domy. Miejsce akcji: Taka wyspa, która się nie lubi od jakiegoś czasu z UE, a gospodarkę dzielnie dobija pewien potargany Borys. Stanowisko: Inżynier działu obsługi klienta. Taki magik od naprawy nowych domów. Dlaczego magik? Proste. Wiele usterek wymaga wiedzy tajemnej (z punktu widzenia klienta), aby je usunąć, chociaż wiele z nich dałoby się pewnie usunąć samemu, podglądając Januszy majsterkowania na YT. Czy skutecznie? To już mocno dyskusyjne i zależne od umiejętności majsterkowicza, pewnie dlatego rynek wymyślił zapotrzebowanie na tego typu inżynierów. Firma: Jeden z większych deweloperów na rynku (celowo bez nazwy). Wolumen produkcji: około 13 000 domów i mieszkań rocznie na terenie całego kraju (choć ta liczba dynamicznie zmienia się w ujęciu rocznym).#1. Tytułem wstępu Rynek nieruchomości na Wyspach Brytyjskich zdecydowanie różni się od tego znanego z rodzimego podwórka. Nie rozdrabniając się niepotrzebnie na czynniki takie jak historia po drugiej wojnie światowej, geopolityka i wewnętrzne uwarunkowania gospodarcze - poddani królowej Elżbiety II wraz z całym bagażem różnej maści ludności "napływowej" od lat zmagają się z czymś, co media bardzo lubią nazywać kryzysem mieszkaniowym. W wielkim uproszczeniu: przyrost nowych nieruchomości (czytaj nowo budowane osiedla) jest wciąż nieproporcjonalny do potrzeb rynku. Chociaż rocznie powstają dziesiątki tysięcy nowych domów, istnieją programy wspomagające gospodarstwa domowe kupujące pierwszą w życiu nieruchomość, rząd próbuje ratować sytuację znosząc czasowo podatek od kupna nieruchomości, to niestety wciąż kropla w morzu potrzeb. Temat można by zdecydowanie rozwinąć w osobny artykuł, precyzując różnice w cenach między regionami kraju (bogate i drogie południe vs. tańsza i biedniejsza północ), ale jest tak złożony, że najlepiej będzie odesłać zainteresowanych bezpośrednio do rządowych statystyk na: To tyle w kwestii nudnego wstępu? Jeszcze tylko dwa zdania, żeby zobrazować sens tego stanowiska. Kupujący nową nieruchomość na terenie Zjednoczonego Królestwa otrzymują dwuletnią gwarancję deweloperską pokrywającą głównie wady ukryte (czytaj: wszystkie grzechy i niedociągnięcia budowlańców) oraz usterki wynikające z osiadania nowego budynku w gruncie. Dodatkowo właściciel nowego domu powinien otrzymać 10-letnią gwarancję na strukturę budynku (fundamenty, struktury nośne, dach) od instytucji, która robiła odbiór techniczny od dewelopera, ale wcześniej nadzorowała także poszczególne etapy budowy, zaświadczając ich zgodność z normami budowlanymi. Spokojnie, wszystko wliczone w cenę, zapłaci klient. Tutaj ubrany na granatowo (taki uniwersalny kolor uniformów w branży) wchodzi do gry "naprawiacz" z działu obsługi klienta, czyli taki trybik w machinie budowlanej, którego zadaniem jest naprawa usterek objętych dwuletnią gwarancją dewelopera. #3. Wymagania Co taki człek umieć powinien - czyli minimalny zestaw wymaganych umiejętności, tzw. "must have": - tynkowanie, sucha zabudowa, naprawa łączeń regipsów, malowanie; - podstawowe umiejętności hydrauliczne nastawione głównie na odnajdywanie i eliminację nieszczelności/wycieków (w tym umiejętność poprawnego silikonowania spoin); - instalacja płytek ceramicznych; - stolarka drugiego stopnia (tzw. second fix), czyli wszystko co związane z drzwiami, futrynami, listwami przypodłogowymi, balustradami etc.; - podstawowa wiedza z zakresu regulacji okien i drzwi PCV oraz walki z uporczywymi zamkami; - umiejętności lokalizacji i eliminacji usterek zewnętrznych - cieknące rynny, brakujące dachówki w dachu, pęknięte płytki chodnikowe itp. Dodatkowo mile widziane: - umiejętności certyfikowane zezwalające na grzebanie przy rurach w wodą, gazem, kanalizacji oraz dłubanie w gniazdkach elektrycznych, tak aby nie zabić siebie i nie spalić klientowi instalacji; - najlepiej rentgen w oczach, aby znaleźć wszystkie grzechy budowlańców ukryte w czeluściach domu, zanim urosną do rangi katastrofy z punktu widzenia klienta; - zestaw umiejętności psychologicznych pomagających czytać ludzką osobowość, czyli wszystko co może się przydać w na froncie relacji z klientem. Tak, to nie żart. Ta praca to nieustanne poruszanie się między młotem (klient) a kowadłem (deweloper), tak aby zadowolić obie strony. Wiąże się ona z dużą odpowiedzialnością oraz dosyć wysokim poziomem stresu dla poszczególnych przypadków. Kandydaci na to stanowisko bardzo często muszą udowodnić niekaralność (praca głównie w zamieszkałych domach, często pod nieobecność samego klienta). Również brak nałogów związanych z używkami to kilka punktów do przodu na etapie rekrutacji. Jeszcze tylko kilka szkoleń BHP (praca na wysokości, pierwsza pomoc, substancje szkodliwe, osobne szkolenie z obsługi szlifierek kątowych!, karta budowlanego BHP upoważniająca do wstępu na plac budowy) i można ruszać do pracy.#4. To na papierze, a w rzeczywistości? Najlepiej jest znać się na wszystkim niczym inspektor budowlany i potrafić ogarnąć każdą, nawet najbardziej absurdalną usterkę niczym mityczny "super majster", czyli WD40 i srebrna taśma MacGyvera zawsze pod ręką. W tej pracy zwyczajnie nie ma miejsca na błędy, ponieważ polega ona głównie na poprawianiu po innych. Wyjmując poza nawias nieuchronne dla każdego nowego budynku osiadanie w gruncie, większość usterek jest po prostu efektem czynnika ludzkiego.#5. Zarobki Bardzo zróżnicowane. Tutaj wypadałoby się wykręcić brytyjskim "dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają" i odesłać zainteresowanych do wujka Google w celu wyszukania ofert pracy (w końcu większość z nich podaje zarobki). Kluczem będą frazy: "customer care engineer/technician" oraz "property maintenance multitrader". Oferty różnią się między sobą warunkami. Na ogół jest to praca na etacie lub jest wymóg samozatrudnienia. W zależności od rozmiaru firmy, zakresu obowiązków, powierzonej odpowiedzialności, stażu pracy i skali własnych umiejętności (które trzeba udowodnić), przedział zarobków wynosi: 24-40 tysięcy funtów w skali roku (oczywiście brutto). Stawki godzinowe dla ofert tymczasowych lub na pół etatu wahają się od 15-22 funtów za godzinę (też brutto). Mocno upraszczając: dolne widełki dla względnych nowicjuszy, górne dla doświadczonych z własnym transportem i zestawem narzędzi. Spoiler: Jeśli w pakiecie pracodawca oferuje firmowy środek transportu, na 90% będzie on posiadał tracker GPS, aby "wielki brat" mógł stale monitorować pozycję swoich owieczek. W tej pracy dużo się podróżuje, pokonując czasem spore odległości, dlatego taki system zarządzania firmową flotą to standard. Poza tym ma to działać jako wirtualny bat na cwaniaków, którzy chcieliby połowę dnia spędzić na plaży, zamiast wylewać siódme poty, tynkując pierdyliard pęknięć na suficie.#6. Mamy papiery, mamy doświadczenie, jest umowa o pracę, ruszamy do tak od razu. Większość firm zanim zaufa w pełni pracownikowi, ulokuje nowego kandydata pod skrzydłami starszych, bardziej doświadczonych kolegów z branży, którzy teoretycznie powinni czuwać nad "jakością standardów", tak aby pod koniec dnia nie było wstydu przy opuszczaniu domostwa klienta. W praktyce jest to bardzo upierdliwe dla starszych stażem, bo oprócz wykonania swojej roboty, muszą pilnować "nowych". Dosyć rzadko pracuje się w zespole. Większość wezwań do napraw to raczej misje typu "one man job". Aczkolwiek nie wszystko da się ogarnąć samemu i tam gdzie potrzebna siła dwojga (niczym milicjanci, z których jeden płynnie pisze, a drugi czyta), tam wykorzystuje się tego typu zgłoszenia do nadzoru nad nowicjuszami. Standardem jest 6-miesięczny okres próbny, podczas którego pracownik powinien udowodnić swoją znajomość rzemiosła w różnych wariantach i kombinacjach. Punktualność, etykietę w relacjach z klientem, gotowość do naginania czasoprzestrzeni (jeśli czas goni i trzeba skończyć jakąś misję w czasie krótszym niż zaplanowany) albo zdolności organizacyjne, jeśli ktoś nie doszacował sił i środków potrzebnych do usunięcia usterki. Nie ma mowy o paleniu papierosów w domach klientów, niechlujnym wyglądzie, nieodpowiednim (wulgarnym) zachowaniu oraz pozostawianiu po sobie bałaganu. Nawet dwójka w toalecie klienta to temat tabu, na tyle mocno dyskusyjny, że taki "naprawiacz" usterek woli skorzystać z toalet publicznych, niż pozostawić po sobie niemiłe wspomnienia. Ogólnie rzecz ujmując: chcesz mieć spokój i dobre opinie u klientów, więc zachowujesz się tak jakbyś tego oczekiwał po obcym człowieku odwiedzającym twój własny dom po raz pierwszy. W kwestii sprzątania po sobie- powinno się używać ekstraktorów pyłu przy szlifowaniu gipsu, zabezpieczać meble i podłogi klienta przed pryskającą farbą oraz zabierać ze sobą wszystkie śmieci powstałe na skutek bałaganu związanego z naprawą. Tutaj dochodzi upierdliwy obowiązek utylizacji odpadów budowlanych oraz... licencja agencji ochrony środowiska na transport tychże.#7. Typowy dzień pracy W zależności od stopnia złożoności naprawy i odległości od klienta, dzień może zacząć się bardzo wcześnie i późno skończyć. Bywa, że dojazd zajmuje 2 godziny w jedną stronę i sytuacja komplikuje się na tyle, że trzeba spędzić kilka dni na jednym adresie. Z drugiej strony zdarzają się przypadki usterek do ogarnięcia w 15 minut i dosłownie tuż za rogiem (niestety nie oznacza to fajrantu o 8 rano). Standard to 40 godzin tygodniowo przepracowanych u klienta, ale... za dojazdy i powroty już nikt nie zapłaci, a za kółkiem można spędzić spokojnie 10 godzin tygodniowo, jeśli akurat wszystkie wezwania trafią się na odległych terenach. Same dojazdy bywają problematyczne, bo poruszając się po drogach jednego z najbardziej zaludnionych regionów Europy nietrudno o wypadki i kilometrowe korki na autostradach. Większość z nas wyjeżdża z domu dużo wcześniej, zakładając czarny scenariusz korków - po to, aby dojechać na czas. W rezultacie dojeżdżamy do klienta często godzinę przed czasem, wszystko w imię punktualności. Nic straconego, od czego jest poranna kawa lub rozciąganie kończyn. Większość moich lokalizacji aż się prosi o poranny spacer i zebranie sił psychicznych na cały dzień. Jako że fotografia jest moim hobby, staram się mieć zawsze przy sobie choćby najprostszy aparat lub telefon, żeby minimum kilka razy w tygodniu nakarmić głód pasji. Owoce tych porannych spacerów (i nie tylko) znajdziecie na Instagramie.#8. Wracając do klienta Na ogół wygląda to tak, że szanowny klient zgłasza jakąś usterkę. Zgłoszenie przerabia się w systemie i trafia do mnie na skrzynkę mailową. Moim zadaniem jest kontakt z klientem i umówienie wizyty w terminie dogodnym dla klienta. Jak wiemy, rzeczywistość często weryfikują dodatkowe czynniki i nierzadko cały ten łańcuch komunikacyjny przypomina głuchy telefon. Czy to z winy samego klienta, który nie potrafi dokładnie opisać problemu, czy też pań, które zajmują się administracyjną obsługą systemu i niekoniecznie muszą się znać na wszystkich niuansach usterek od strony budowlanej. Efekt: zgłoszenie, które zawiera minimum informacji potrzebnych do zrozumienia tematu. Na miejscu często się okazuje, że robota jest dużo bardziej złożona i czasochłonna, a nie wszystko dało się ustalić i zrozumieć, bazując na wcześniejszej rozmowie z klientem. No cóż, trzeba być gotowym na każdą ewentualność, dlatego na pokładzie wozimy wszystkie potrzebne narzędzia i materiały, aby móc sprostać każdemu przypadkowi.#9. Rodzaje klientów Jako że wszyscy wielcy gracze na rynku kupujący działki budowlane od gminy są z automatu zobligowani do wybudowania min. 10% wolumenu na potrzeby budownictwa socjalnego, przekrój klientów jest bogaty. Od segmentu VIP, czyli takich, którzy zjedli wszystkie rozumy i traktują ludzi z góry, po moich ulubieńców, czyli totalną patologię. Dlaczego ulubieńców? Ponieważ praca w takich domach dostarcza zdecydowanie najwięcej wspomnień i emocji. Same usterki także, ale to właśnie ludzie zostają w pamięci na długo. Pozwólcie, że pierwszą historię rozpocznę od opisu sytuacji, która to miała miejsce ładnych parę lat temu, ale zdecydowanie zasługuje na pierwszą dziesiątkę wspomnień.#10. Dwumetrowy miś Puchatek i pani klientka w stroju Ewy Zimny kwietniowy poranek. Przymarznięte szyby vana i ponad godzinny dojazd na wybrzeże do malowniczej lokalizacji pośrodku pól kapusty. Typowe zadupie bez sygnału sieci komórkowych. Usterki: standardowo jakieś drobne pęknięcia regipsów, popsuty zamek w łazience, luźny kran w kuchni i odklejający się silikon we wnęce okiennej w sypialni. Rodzaj nieruchomości: mieszkanie socjalne gminy. Na papierze - łatwy dzień. O ile trasa minęła bezproblemowo, tak od pukania do drzwi zaczęła się przygoda. Po ponad półgodzinnej próbie dobijania się do drzwi... otworzyła pani w stroju Ewy, wyraźnie zła, że ktoś raczył ją obudzić. Pomyślałem przez chwilę, że to może jednak szczęśliwy dzień i ułoży się według scenariusza filmu, o którym opowiadał kolega, ale... czar szybko prysł, gdy okazało się, że pani była w stanie mocno odmiennej świadomości. Na tyle odmiennej, że nie ogarniała dnia, godziny ani celu mojej wizyty. Ogólnie nie ogarniała nic, niczym zombie po LSD. Dziwnym trafem pozwoliła mi wejść i dopełnić obowiązków służbowych, w końcu robota się sama nie zrobi. I tu pierwsze schody. W przenośni i dosłownie. Do mieszkania na piętrze prowadziły wąskie schody, niestety tak zawalone różnej maści kartonami, ubraniami, zabawkami, rowerami etc., że praktycznie nie dało się przecisnąć przez tę bezładną masę. Może to przez tę barykadę ze śmieci pani zeszło aż pół godziny, zanim otworzyła drzwi? Tak czy siak nic z moich gratów nie dałbym rady swobodnie wnieść na górę. Chwila zastanowienia - eureka! Od czego jest plecak. Udało się. Wdrapałem się na górę z całym majdanem. Pani, już w szlafroku, prowadzi do pokoju córek. Kolejny szok. Pokój zawalony zabawkami dosłownie od podłogi po sufit niczym chiński kontener z AliExpress i żadnych fizycznych śladów obecności dzieci w mieszkaniu. Nietrudno było się domyślić, że dzieci już dawno ulokowane w rodzinie zastępczej. Smutny widok, ale... nie mój cyrk, a robotę zrobić trzeba, więc zabrałem się za odgruzowanie pokoju, żeby wykopać tunel do okna. Okno ogarnięte, czas na łazienkę, 10 minut i nowy zamek w drzwiach lśni, ale... zaraz, zaraz. Skąd ta woda? Z sufitu lała się woda strumieniem, ale nikt już nad panią nie mieszkał. Na bank strzeliła rura poprowadzona na poddaszu. W dodatku poddasze techniczne bez dostępu z poziomu mieszkania. Trzeba będzie ścigać administratora budynku. Pani wydawała się jednak zainteresowana tylko i wyłącznie naprawą popsutego zamka, mając w głębokim poważaniu wodospad w łazience. Pora na salon, czyli moment kulminacyjny. Pomieszczenie szumnie nazwane salonem to tak naprawdę pokój dzienny na otwartym planie połączony z aneksem kuchennym, czyli typowy nowotwór nowoczesnej deweloperki. Oglądasz TV w kuchni lub, jak kto woli, gotujesz w salonie. Pani, na szczęście przyodziana już częściowo, skulona w pozycji embrionalnej na kanapie, siłuje się z jakąś paczką, próbując ją otworzyć. Paczka jakoś dziwnie dokładnie zamknięta, zabezpieczona kilkoma warstwami folii maści wszelakiej. Głos pani niewyraźny, ledwo słyszalny, a wzrok mętny, tęskniący za rozumem. Szybki rzut wzrokiem na niemiłosierny wszechobecny syf, a w tym bałaganie kilkanaście sztuk replik broni, od glocka po różne modele assault riffle. Dreszcz na plecach i pytanie w głowie: co to za miejsce? Na szczęście te wszystkie repliki to modele ASG, a pani gospodyni dosyć mocno znieczulona, więc bezpośrednie zagrożenie jakby mniejsze. Pani wyjaśnia, że te zabawki to pana konkubenta i ta paczuszka też do niego. Udaje jej się rozerwać wszystkie warstwy, a pokój wypełnia charakterystyczny zapach suszu roślinnego pochodzenia indyjskiego. No cóż, żadna praca nie hańbi, a pan konkubent najwyraźniej zarobiony, skoro go rankiem w domu brak. Pełni obrazu, niczym wisienka na torcie, dopełnił pluszowy miś Puchatek. Nie byle jaki, bo dwumetrowy, postawiony w rogu salonu niczym choinka na święta, ubrany w kamizelkę kuloodporną z zaczepionymi na niej granatami hukowymi. Ot, taki pop art. Radosna interpretacja autora. Nigdy niczego tak szybko i sprawnie nie naprawiałem. Luźny kran i rysy na suficie zniknęły w tempie ekspresowym. Pani gospodyni zadowolona, bo się szybko intruza pozbyła. Ja też, bo uniknąłem wątpliwej przyjemności poznania konkubenta. Od sąsiadów pani dowiedziałem się po jakimś czasie, że kiedy pojawili się administrator z hydraulikiem, pani otworzyła im drzwi z kijem baseballowym w ręku, a policja robi regularne naloty na ten wesoły przytułek, więc wszyscy lokalsi są już z funkcjonariuszami na "ty". I tak się żyje pomału pośród kapuścianych pól. Przepraszam, ale to pierwszy artykuł, wybaczcie więc jego poziom i ewentualne niedopracowanie. Ze względu na lokalne RODO i wizerunek firmy, dla której pracuję, nie mogę podać szczegółów, a wszelkie opinie i odczucia są wyłącznie moimi prywatnymi. Historie opowiadam z mojego punktu widzenia, mając na uwadze dobro personalne "bohaterów" opowieści. Nie chciałem też zanudzać szczegółami, ale jeśli interesują was jakieś konkrety, dajcie znać w komentarzach, postaram się w wolnej chwili sprostać wymaganiom czytelników.
Z Wikipedii, wolnej encyklopedii. Strój kurpiowski – strój ludowy obszaru Mazowsza charakterystyczny dla Kurpiów. Strój jest zróżnicowany regionalnie, tj. Kurpie Puszczy Zielonej i Puszczy Białej mają odmienne stroje. Osobne artykuły: Strój kurpiowski Puszczy Białej i Strój kurpiowski Puszczy Zielonej.
Data utworzenia: 3 grudnia 2016, 21:39. Wielka wpadka na wyborach Miss Supranationa w Krynicy Zdroju. Podczas sobotniej imprezy reprezentantka Polski Ewa Mielnicka odsłoniła za dużo. Polka założyła prześwitującą czarną sukienkę i najwyraźniej zapomniała o bieliźnie! Jej strój wywołał mnóstwo kontrowersji. Niestety, nawet dzięki tak odważnej kreacji Mielnicka nie wygrała konkursu. Polka znalazła się w pierwszej dziesiątce. Miss Supranationa została Miss Indii, Srinidhi Shetty. Ewa Mielnicka Foto: Kapif /10 Ewa Mielnicka Kapif Ewa Mielnicka /10 Ewa Mielnicka Kapif Ewa reprezentowała Polskę /10 Ewa Mielnicka Kapif Polka zapomniała założyć na siebie majtki? /10 Ewa Mielnicka Kapif Strój Ewy wywołał sporo kontrowersji /10 Ewa Mielnicka Kapif Ewa znalazła się w pierwszej dziesiątce /10 Ewa Mielnicka Kapif Konkurs odbył się w sobotę /10 Ewa Mielnicka Kapif Ewa w stroju ludowym /10 Ewa Mielnicka Kapif Panie w kreacjach wieczorowych /10 Ewa Mielnicka Kapif Ewa Mielnicka /10 Ewa Mielnicka Kapif Wybory odbyły się w Krynicy Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:
w stroju Ewy – https://www.instagram.com/joannamoro.official/. W jej przypadku nie jest to pierwsza i zapewne nie ostatnia taka sytuacja, więc jej fani pisali: Jesteś urocza a Twój uśmiech jest cudowny Joasiu ️ ️ ️. Zacny strój 😍. Ewa Farna komentuje plotki. Czy mama naprawdę każe jej schudnąć? Ewa Farna nie może się opędzić od komentarzy na temat swojej wagi. Czy jej mama także komentuje jej wygląd? A może sama jej narzuca dietę? Choć Ewa Farna ma na koncie wiele przebojów, to jednak mamy wrażenie, że obecnie wszyscy najbardziej skupiają się na jej wadze. Wokalistka wszystkim daje do zrozumienia, że te komentarze zupełnie jej nie interesują, co pokazała przez założenie kurtki, na której widniały cytaty hejterów , czy wpis na Instagramie mówiący o tym, że "dziewczynę z kształtami niełatwo dobrze ubrać", ale to jednak nie zamknęło ust internautów. Post udostępniony przez Ewa Farna (@ewa_farna93) Sie 28, 2018 o 10:58 PDT Czy waga Ewy jest dla niej problemem? Niedawno wspominała o tym, że o jej sylwetkę martwi się mama: Jak przyjeżdżam do domu parę kilo cięższa, mama od razu mówi: Ewuśko, pilnuj się. Powiedz swojej menedżerce, ona je tako piekno, żeby cię wzięła ze sobom na jaksiom siłownie - czytamy w wywiadzie dla miesięcznika "Zwierciadło". Okazuje się jednak, że wiele osób mogło źle zinterpretować słowa Ewy w wywiadzie. Wokalistka dementuje, jakoby mama zmuszała ją do diety . Podkreśla, że czuje się w pełni kochana i akceptowana przez swoich bliskich. Ten kontekst jest taki, że kiedy przyjeżdża się do domu, to mamy takie wyobrażenia, że przyjeżdżamy, a mamusie "O, ciasteczko zrobiłam... A córuniu, ty jesteś raz na pół roku, to masz to, to, to..." A moja mama jest taka: "Tu masz sałatę. W ogóle wiesz... To jemy na kolację. Nie będziemy tutaj gotować żadnych kaczek na wieczór i... w ogóle byłam w pracy, nie miałam czasu. Pokroiłam sałatkę i tu tak masz". (...) U mnie jest po prostu tak, że moja mama jest bardzo fit (...) Nie jest tak, by mama kazała mi schudnąć, bo mama jak najbardziej mnie akceptuje. Kocha mnie. Chodzi o to, że dba jak każda mama o zdrowie swojej córki, pyta czy wszystko okej, czy jestem zdrowa, czy wszystko dobrze i w tym kontekście to było - tłumaczyła Ewa Farna w wywiadzie z serwisem Polecamy: Zaprzyjaźnij się z...
  1. Псоጢаврιչ ኣугечጯ βըዎዶнቸху
  2. Рաбиκоσи дрохоπև д
  3. Оλескосн и
    1. Угυጿибриምи ефጫλ ዑускихецо
    2. В ξιслጆδежօ у
"Dziewczyna w krakowskim stroju" "Dziewczyna w krakowskim stroju" "Główka" "Piękna Zośka" "Portret dziewczyny" "Portret dziewczyny w stroju ludowym" "Portret kobiety w czerwonej sukni" "Portret Sary Bernhardt" "Wenecka koronka" Stattler, Wojciech Korneli "Dziewczyna z tamburynem" Stażewski, Henryk "Kompozycja figuralna" Stefanowicz
Więcej wierszy na temat: Erotyk « poprzedni następny » Dzisiaj przymierzysz strój Ewy z raju, odrzucę na bok skrawki odzienia. Rymem będziemy brak obyczajów odmalowywać w swoich pragnieniach. Twardą stalówką zamiary znaczyć. Analizując urodzaj sylab, niesfornie rytm dobierać. Na czym ideę wiersza chcesz zapylać? ----- Odpowiedz proszę pięknym wierszem łącząc litery w tymże pierwsze. Napisany: 2020-05-31 Dodano: 2020-05-31 17:43:35 Ten wiersz przeczytano 1806 razy Oddanych głosów: 18 Aby zagłosować zaloguj się w serwisie « poprzedni następny » Dodaj swój wiersz Wiersze znanych Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński Juliusz Słowacki Wisława Szymborska Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński Halina Poświatowska Jan Lechoń Tadeusz Borowski Jan Brzechwa Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer więcej » Autorzy na topie kazap Ola Bella Jagódka anna AMOR1988 marcepani więcej »
strój. 1. «eleganckie ubranie». 2. «ubiór specjalnego rodzaju, noszony w pewnych okolicznościach». 3. «zbiór dźwięków, na jakie nastrojone są elementy drgające w instrumentach muzycznych». 4. «system dźwiękowy oparty na określoniej częstotliwości wzorcowej». strój bobrowy «substancja o zapachu piżma, wydzielana przez
fot. Adobe Stocl, motortion Dyskoteka to nie jest najlepsze miejsce na szukanie dziewczyny. Jednak, z drugiej strony, w jakim innym miejscu młody, pracujący człowiek ma znaleźć sobie kogoś do pary? Zwłaszcza taki, który nie zostawia swojego życia w rękach losu, tylko przejmuje inicjatywę. Ja należę do tego rodzaju ludzi. Dlatego co piątek ubieram się w najlepsze ciuchy, perfumuję i razem z kolegami jadę do naszego ulubionego klubu. Tam pijemy po piwie i ruszamy na parkiet, żeby szukać szczęścia. Pewnego razu znalazłem… No właśnie. Sam nie wiem co. Chyba to wymarzone szczęście. Chociaż zaczęło się od guza. To był kolejny taki piątkowy wieczór. Zbliżała się godzina dziesiąta, a my już od dobrej godziny tańczyliśmy w najlepsze, kiedy do klubu dotarła spora grupa rozweselonych dziewczyn. Miały na sobie wyzywające stroje, a głowę każdej z nich zdobiły czerwone, migające światełkami rogi. Widywaliśmy już wcześniej takie grupki i od razu domyśliliśmy się, że to wieczór panieński. Dziewczyny zasiadły na chwilę w jednej z lóż, wypiły po drinku, a potem też zeszły na parkiet. Popiskiwały, pokrzykiwały i pląsały do rytmów muzyki z ogromną werwą. Moi koledzy od razu zauważyli szanse na udany wieczór i zaczęli dyskretnie przesuwać się w kierunku rozchichotanej grupy. Szybko nastąpiły wspólne tańce i wygłupy. Mnie przypadła do gustu niewysoka blondynka o pełnych kształtach. Przysunąłem się do niej w tańcu i zacząłem zagadywać.– Pierwszy raz cię tutaj widzę… – Bo pierwszy raz tutaj jestem. – Ale tańczysz, jakbyś pół życia spędziła na parkiecie – uśmiechnąłem się. – Bo kiedyś trenowałam taniec. – Ja nie mam za sobą żadnych treningów. Jestem nieoszlifowanym diamentem. Zobacz… I zacząłem wyczyniać najdziwniejsze wygibasy, a ona śmiała się ze mnie. Dobrze wiedziałem, że kiedy mężczyzna rozśmieszy kobietę, to już połowa sukcesu. – A ty często tu bywasz? – zapytała. – Za często – uśmiechnąłem się. – Ale ma to swoje zalety. Pamiętam na przykład ceny wszystkich drinków, więc jeśli pójdziesz ze mną do baru, nikt cię tam nie oszuka. – A niby dlaczego miałabym iść z tobą do baru? – zapytała zalotnie. – No przecież mówię: żeby nikt cię nie oszukał – i puściłem do niej oko. Znów się uśmiechnęła i poszliśmy. Chciałem jej kupić drinka, ale nalegała, że zapłaci za siebie. Potem stanęliśmy w kącie i zaczęliśmy się poznawać. Miała na imię Ewa. Rozmawiało się nam bardzo przyjemnie, bo cały czas żartowaliśmy. Było fajnie, choć muszę przyznać, że moja nowa koleżanka sprawiała wrażenie niezbyt wylewnej. Nie mówiła zbyt dużo o sobie. Ale uznałem wtedy, że to taka gra. – Panieński? – spytałem, wskazując na grupę jej koleżanek, a ona skinęła głową. – A która to wychodzi za mąż? – Zgadnij – odparła figlarnie. Popatrzyłem na nie przez chwilę, a potem wybrałem jedną z nich. Taką, która wyglądała na najstarszą.– Ta wysoka. Ta z takim chmurnym czołem – powiedziałem. – E, nie masz oka do panien młodych. Chodź, lepiej zatańczymy. Ta z chmurnym czołem szarpnęła ją za ramię Poskakaliśmy chwilę do bardzo żywej piosenki, a potem zagrali wolny kawałek. Ewa zatrzymała się, popatrzyła na mnie, a ja rozłożyłem ramiona. Chwilę się wahała, jednak w końcu przysunęła się do mnie i zaczęliśmy kołysać się na parkiecie. To było dziwne uczucie. Od pierwszego słowa zamienionego z tą dziewczyną czułem, że coś nas łączy. Każda chwila potęgowała to wrażenie. Teraz, kiedy poczułem ją blisko siebie, narastało we mnie przekonanie, że to może być właśnie ta, której szukam. Być może przemawiał przeze mnie wypity alkohol, ale w tamtym momencie tak czułem. Ona chyba też, bo zaczęła się we mnie wtulać coraz mocniej i mocniej. Zapomniałem przez to o bożym świecie. Pewnie dlatego nawet nie zauważyłem, gdy podeszła do nas jedna z jej koleżanek. Szarpnęła Ewę za ramię. To była ta z chmurnym czołem. Ta, o której myślałem, że to jej wieczór panieński.– Co ty, do cholery, wyprawiasz? Co powiedziałby mój brat!? – krzyczała. – A co ja takiego robię? – Ewa udawała zdziwienie, choć wiedzieliśmy, że między nami coś się wydarzyło. – No jak co?! Lepisz się do obcego faceta tydzień przed swoim ślubem! – parsknęła tamta. – Jak to? To jest twój wieczór panieński!? – zdziwiłem się. – Nie powiedziałaś mu?! – Przepraszam cię – rzuciła Ewa do mnie, po czym odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę szatni. Wzięła swoją kurtkę i machnęła na dziewczyny, że czas wychodzić. Nie mogłem w to uwierzyć. Na chwilę wręcz mnie sparaliżowało. Kumple to wszystko zauważyli i zaczęli się ze mnie nabijać. Żartowali, że wybrałem sobie na obiekt westchnień naprawdę niezłą aparatkę. Dziewczynę, która w swój wieczór panieński wyprawia takie rzeczy… Mieli rację. Potem upiłem się, żeby o niej zapomnieć. Oczywiście rano obudziłem się z potwornym kacem i w fatalnym nastroju. Pocieszało mnie tylko to, że przecież tak naprawdę do niczego między nami nie doszło. A groziło mi, że odbiłbym komuś prawie żonę! To nie w moim stylu. Już miałem wychodzić z klubu, gdy nagle… Starałem się zapomnieć o Ewie. Przepracowałem sumiennie cały tydzień, a w piątek znów poszedłem na dyskotekę. Jednak od początku bawiłem się kiepsko. Nie chciało mi się tańczyć, nie smakowało mi piwo, byłem zmęczony i zniechęcony kolejnym wieczorem spędzonym na błąkaniu się po parkiecie. Nie wiedziałem jednak, że tym razem wypad na miasto skończy się dla mnie aż tak źle. Koledzy tańczyli z dziewczynami, a ja siedziałem przy stoliku, sącząc piwo. Już miałem wychodzić, bo czułem, że tego wieczoru nie spotka mnie tu nic ciekawego, gdy nagle kątem oka zobaczyłem tę pochmurną dziewczynę. Tę samą, która zeszłego piątku odciągnęła ode mnie Ewę w tańcu. Popatrzyłem w jej stronę i wtedy zobaczyłem, że jest z nią trzech facetów. Jeden z nich wyglądał na rozwścieczonego. Od razu domyśliłem się, o co chodzi, i kiedy stanęli przy mnie, byłem już gotowy. Szykowałem się do odparcia ciosów. Moi kumple od razu zauważyli, że dzieje się coś złego, i zeszli się do stolika. – To ten! – wskazała na mnie laska. – Ty gnoju! – wycedził przez zęby ten wściekły facet i rzucił się na mnie. Uchyliłem się i pociągnąłem go za koszulę. Uczepił się mnie i obaj wylądowaliśmy na podłodze. Przygniótł mnie ciężarem swojego ciała i próbował okładać, ale wtedy złapali go moi kumple. Nie zdążył mi nic zrobić, tak szybko go odciągnęli. Za to darł się jak opętany: – Ty pieprzony gnoju! Zabiję cię! Wtedy zjawili się ochroniarze i zaczęli faceta pacyfikować. Chyba widzieli, kto zaczął, bo złapali gościa za fraki i wyprowadzili na zewnątrz. Wstałem, otrzepałem się i usiadłem przy stoliku. Nawet nie zauważyłem, że dziewczyna wciąż przy mnie stoi. – Zadowolony? – spytała wściekła. – Zależy z czego – odparłem z ironią. – Z tego, że twojego kolegę wyprowadzono, owszem. – Z tego, że Ewa zostawiła mojego brata tydzień przed ślubem! – warknęła na to dziewczyna. Zrobiłem wielkie oczy. – Chyba nie wyobrażacie sobie, że to przeze mnie – parsknąłem. – A niby przez kogo?! – Żartujesz? Ktoś, kto jest szczęśliwy, nie ucieka sprzed ołtarza dla byle nieznajomego… – odparłem, na co ona po prostu obróciła się i poszła. Nie zrobiłem nic złego. Owszem, między mną a Ewą zaiskrzyło, ale przecież nie miałem zielonego pojęcia, że to jej wieczór panieński. Zresztą, nie o to chodziło. Gdyby to była porządna dziewczyna, zakochana w tym facecie, nic takiego by się nie zdarzyło. To chyba jasne jak słońce. Byłem więc na nią zły. I to z wielu powodów. Po pierwsze, okazała się osobą niegodną zaufania. Kto to widział, żeby kilka dni przed ślubem flirtować z obcym facetem?! Po drugie, okazała się lekkomyślna. Naprawdę trzeba nie mieć oleju w głowie, żeby zgodzić się wyjść za kogoś, kogo się nie kocha. A po trzecie, ściągnęła na mnie kłopoty, a przecież wcale sobie na to nie zasłużyłem. Miałem więc wielką ochotę jej nawrzucać. Nie wiedziałem, że będę miał ku temu okazję. A nadarzyła się ona nie tak długo po konfrontacji z jej byłym narzeczonym. Przez jakiś czas w ogóle nie pojawiałem się na dyskotece, bo po tym wszystkim miałem ochotę odpocząć od wszelkich zawirowań uczuciowych. Po miesiącu koledzy namówili mnie wreszcie na wspólne wyjście. W klubie czekała mnie niespodzianka. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo byłem zaskoczony, kiedy zobaczyłem Ewę. Poznałem ją od razu, choć od naszego ostatniego spotkania minęło sporo czasu. Ona też mnie rozpoznała, bo gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, spojrzała mi prosto w oczy, a potem speszona odwróciła wzrok. Mimo to podeszła do mnie pierwsza. I to już po jakiejś minucie od chwili, gdy na siebie spojrzeliśmy. – Cześć – powiedziała tak po prostu, jakby nic się nie wydarzyło. – No cześć… – westchnąłem.– Aż tak ci ciężko z tym, że się znów spotykamy? – spytała. – Wolałbym, żebyśmy widzieli się w normalnych okolicznościach. – Podobno Marek chciał cię pobić. – Ma na imię Marek? – Tak – skinęła głową. – No to ładnie Marka załatwiłaś – dogryzłem jej. – Słuchaj, ja wiem, że to nie wygląda dobrze… Ale uwierz mi, była w tym też jego wina – powiedziała. – Nie interesuje mnie to. To są sprawy między wami, a my się w ogóle nie znamy. Nie wiem, czego ode mnie chcesz! – zezłościłem się, bo poczułem, że mnie wciąga w tę całą historię. – Już niczego – odparła, odwróciła się i poszła. Zrobiło mi się głupio, ale jej nie zawołałem. Też wróciłem do kumpli i udawałem, że nic się nie stało. Ale nie potrafiłem powstrzymać się od zerkania w jej stronę. Zresztą, ona też cały czas patrzyła na mnie. W oczach miała jakiś dziwny żal, ale i nadzieję. Chyba czuła, że to nie koniec. Miała rację. Spotkaliśmy się na parkiecie. Niby przypadkiem. I znów gdy zagrali wolny kawałek, zatańczyliśmy go razem. Poczułem, że cały mój gniew się ulatnia. Byłem na siebie trochę zły, że plączę się w znajomość z dziewczyną, która wystawiła faceta przed samym ślubem. Ale z drugiej strony byłem też ciekaw, dlaczego to zrobiła. Chyba chciałem wierzyć, że jest porządną osobą, którą w tę przykrą historię uwikłały okoliczności. Podobno wtedy przeżyła olśnienie. Tak to nazwała Tak właśnie przedstawiła mi całą sprawę. Opowiedziała o swojej długiej przygodzie z tym Markiem. Jeśli wierzyć jej słowom, poznała go jeszcze w liceum. Chodzili ze sobą siedem lat, zanim doszło do oświadczyn. Przyznała mi się, że przestała go kochać, ale bała się zakończyć związek. Obie rodziny znały się od dawna i naciskały na ślub. A Marek był w niej tak zakochany, że nie miała sumienia mu odmówić. Powiedziałem jej szczerze, że według mnie bardzo głupio zrobiła, kierując się tym przy podejmowaniu decyzji o ślubie. Przyznała mi rację, choć próbowała się bronić. – Nie wiesz, jak to jest, kiedy wszyscy dookoła mówią ci, że będzie dobrze, że będziecie razem szczęśliwi. Człowiek głupieje, sam nie wie, co myśli, co czuje. A potem nagle przychodzi olśnienie i dociera do niego, że ma zamiar popełnić wielkie głupstwo. – I do ciebie dotarło to podczas tańca ze mną? – spytałem. – Tak – odparła po prostu. – To musiałem zrobić na tobie nie lada wrażenie – uśmiechnąłem się. – Nie schlebiaj sobie. Byłeś tylko kroplą, która przelała czarę goryczy. – Ależ niewdzięczna rola! – Nie drocz się już ze mną! Po prostu tańczmy! Tańczyliśmy całą noc. Na koniec odprowadziłem ją do domu i umówiliśmy się na randkę. Jedną, drugą, trzecią… A teraz jesteśmy parą. Chodzimy ze sobą rok i jestem bardzo szczęśliwy. Ewa jest wspaniała, pasujemy do siebie jak dwie połówki jabłka. Choć muszę przyznać, że czasem czuję dziwny niepokój. Przez okoliczności, w jakich się spotkaliśmy, wciąż mam wrażenie, że ona w końcu potraktuje mnie tak jak tego Marka. Tłumaczę sobie, że to inna sytuacja, bo my naprawdę się kochamy. Ale on chyba też tak myślał… Obym nie rozczarował się jak jej były narzeczony. Kupiłem już pierścionek i czekam na dobrą okazję, żeby się oświadczyć. Zrobię to, zaryzykuję. Przecież ludzie czasem robią różne głupie rzeczy, a potem trzeba dać im drugą szansę. Chyba nie jestem naiwny? Czytaj także: „Nie musiała zginąć. Osierociła synów, ale pamięć o niej nie umrze - życie księżnej Diany”Dramatyczne życie Keanu Reevesa. Czy pogodził się z utratą córki?Ofiara sekty czy naiwna aktoreczka? Prawda o związku Katie Holmes i Toma Cruise'a
.
  • ezlh1yojsn.pages.dev/116
  • ezlh1yojsn.pages.dev/222
  • ezlh1yojsn.pages.dev/305
  • ezlh1yojsn.pages.dev/342
  • ezlh1yojsn.pages.dev/47
  • ezlh1yojsn.pages.dev/121
  • ezlh1yojsn.pages.dev/132
  • ezlh1yojsn.pages.dev/363
  • ezlh1yojsn.pages.dev/352
  • dziewczyny w stroju ewy